• Moja i twoja nadzieja - Julia Gietka

        • Julia Gietka, kl. 1a

          Moja i twoja nadzieja

          14.04.11

          Czy tylko mi udziela się ten niesamowity czar i etap przebudzenia nowej pory roku? Czy tylko ja rozkwitam wraz z pierwszymi fiołkami, zbierając każdy przeznaczony mi promień ciepła i  delikatności?  Ach, jak cudownie jest karmić wiecznie łaknące oczy przejrzystą zielenią młodego życia i błękitem przychylnego, pogodnego nieba. Rodować słuch uroczym ćwierkotem przyjaznych ptaszków. Jakże miło wypoczywać wśród bieluśkich stokrotek, czując łaskoczące źdźbła trawy. Wiosna- żadna definicja nie potrafi opisać jej gracji i szyku, jej wdzięku i swobody. Za słabo mamy w naszym świecie rozwinięte poetyckie epitety opisujące „Zieloną Damę”, bo nie wypada prostackich słów użyć by ją opisać.      Tak możecie mnie nazwać marzycielem, ale mam wielu pobratymców. Zawsze byłem romantykiem i wrażliwcem, czasem było to nie do zniesienia, a niekiedy jak właśnie teraz jest to wspaniałe. Jeszcze bardziej człowiek cieszy się wiosną, gdy może się tą radością podzielić z innymi.  Nie wiem czy ktoś tam u góry zrobił to z premedytacją, być może wiedział, że to imię będzie idealnie pasować do tejże osoby. Zarządził więc, że daj jej na imię Łucja, urodzona o wschodzie słońca.  Może ten ktoś tam na górze zarządził, że bez niej nie przeżyję ani jednego dnia. Związano nas niewidoczną nicią przyjaźni już w chwili, w której ją poznałem. Było to zaledwie tydzień temu, a już wiem, że kimś bardzo ważnym w moim życie. Momentami myślę, że i najważniejszym.

          14.04.11

          Z przykrością stwierdzam, że znów mamy wiosnę. Tak z przykrością! Ktoś zapyta: dlaczego? Bo w nie fascynuje mnie ona w ogóle. Co z tego, że wszystko pachnie i kwitnie, że jest młode i pełne życia? Jest proste i zwyczajne, ale i tak zaskoczyło mnie tym razem. Lecz dzięki tej stereotypowej i szablonowej porze roku, poznałam nieskazitelnie wspaniałego człowieka. Może ktoś kiedyś będzie czytał mój dziennik i ciekawość będzie zżerać tego zażyłego czytelnika. Nie będą go wykańczać niepewnością. Tak więc spotkałam go w jednym z większych parków, dziwne to były okoliczności. Zawsze lubiłam odpoczywać od gwaru i hałasu ulic, tego ciągłego ruch i bieganiny właśnie w parkach.  Zauważyłam go z daleka wyróżniał się znacząco od ludzi, którzy także spędzali wolny czas. Jedni bawili się z dziećmi, inni rozkładali koce i urządzali sobie mini pikniki. Jeszcze inni pochłaniali się bez pamięci w lekturach, zapominając gdzie są. A on, mój wypatrzony z daleka młodzieniec, leżał na młodej zielonej trawie wśród stokrotek. Ogrzewał swoje oblicze w wiosennym słońcu. Dosyć głośno śpiewał piosenkę Grechuty opowiadającej o obecnej porze roku. Mijający go ludzie patrzyli trochę zaoczonym i z lekka niedowierzającym wzrokiem, nie mogąc pojąć co on wyprawi, dlaczego robi to publicznie. A mnie od razu przypadł do gusty, po prostu swoją oryginalnością wpadł w oko  i nie za bardzo chciał wyjść. Pamiętam całość jakbym przeżywał to wczoraj. Ha, co prawda było to przed tygodniem. 

          Dzień naprawdę był wyjątkowi ładny. Bezchmurne niebo świeciło błękitem malując uśmiech na twarzach dzieci i nie tylko. Także i dorosłym ciepła, wiosenna pogoda udzieliła się w pełni. Całe rodziny, jak i pojedyncze osoby w paru spędzały wolny weekend ciesząc się każdą spędzoną tam chwilą. Dwoje młodych ludzi, właściwie nastolatków poznało się i zadurzyło w rozmowie. Łucja, Jaśmina i Kordian, związała nić przyjaźni potrafiąca zwyciężyć największe trudności. Potrafiąca zwyciężyć śmierć.

          -  Wiesz, że jesteś najciekawszą z osób tu obecnych, a przynajmniej w pobliżu kilkunastu metrów –przezwyciężając strach, wykrztusiła z siebie Łucja.

          - Za to ty, tajemnicza nieznajoma, jako jedyna z tu obecnych, a przynajmniej w pobliżu kilkunastu metrów, nie patrzysz na mnie spod oka i co więcej, uważasz mnie za kogoś godnego uwagi, a nie wariata – odpowiedział podnosząc się z ziemi i otrzepując ubranie. Podał jej rękę i przedstawił się.

          - Przychylna dziewczyna, wybacz moje maniery, nazywam się Kordian, a ty, zdradzisz mi swoje imię?

          - Nie zniosę więcej, nazywania mnie tajemniczą nieznajomą. Jestem Łucja – odpowiedziała już mniej drżącym głosem, a bardziej spokojnym i dystyngowanym.

          - Nie uważasz, że teraźniejsza pora roku jest niesamowicie urokliwa?

          - Tak ma w sobie jakiś urok, a być może to twoje koloryzujące słowa nadają jej tych nieskazitelnych barw – bała się, że nowo poznany Piotr za poważnie weźmie jej ukryty sarkazm w jej zdaniu. Nie potrzebnie się przestraszyła.

          - Z ciebie też ciekawa osobowość, może się przejdziemy?

          - Z przyjemnością.

          07.05.11

          Dziś wraz z Łucją moją nową i najlepszą jaką do tej pory miałem przyjaciółką, wybraliśmy się na wieś do moich krewnych. Ich ciekawskie spojrzenia i dwuznaczne półsłówka, dobitnie wskazywały, że sprowadziłem tu swoją narzeczoną. To było jedną wielką brednią. Nie mogli wiedzieć, że znamy się zaledwie od dwóch tygodni, potrafimy porozumiewać się bez słów i zbędnej mimiki, a kiedy już o czymś rozmawiamy, wymieniamy poglądy, nigdy się nie kłócimy. Żeby odpocząć od natarczywego kuzynostwa, zabrałem ją do naszego urokliwego ogrodu, niedaleko domu. Nie był on szalenie duży i bogaty w egzotyczne rośliny, ale miał w sobie coś nie do zidentyfikowania. Istnieje on już od bardzo dawna, pierwotnymi stworzycielami tego przemiłego miejsca byli moi pradziadkowie. Na samym końcu ogrodu, znajduje się zacienione miejsce, gdzie obecnie kwitną jaśminy. Ich cudowna woń kołyszę mną, pochylając co raz w lewo i prawo.  Właśnie w tym miejscu Łusia, zdradziła mi, że jej drugie imię to właśnie Jaśmina. Czy to tylko zwyczajny przypadek, że mój ulubiony krzew i moja najlepsza przyjaciółka noszą to samo imię? Ktoś maczał w tym i zanurzył je głęboko. Chyba najwyższy czas, abym opisał jak wygląda moja najmilsza. Ma metr i siedemdziesiąt trzy centymetry wzrostu, tajemnicze ale łagodne, orzechowe oczy. Nosi włosy do pasa w kolorze dojrzałej pszenicy, cera jest oliwkowa, a usta lekko różowawe. Ma też bardzo delikatne dłonie, zawsze przypominały mi coś, czego już w życiu dotykałem, teraz już wiem, że były to płatki jaśminu. Jest też, co mnie trochę przestraszyło, bardzo szczupła, a wręcz chuda. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe, oby nie sprawdziło się, że nadzieja matką głupich. "Zawsze wieczorem doświadczysz radości, jeśli dzień spędzisz owocnie”, najprawdziwsza prawda.

          08.05.11

          Strasznie się cieszę, że tato puścił mnie do rodziny Kordiana. Chyba już wiadoma jaka była ulubiona książka jego rodziców. Co prawda jego krewni  są dość specyficzni, ale każda rodzina ma swoje wady i zalety. Ona przynajmniej nie ma macochy i znudzonego własną córką ojca. No nic, nie pora na płacz i rozpacz. Muszę wydusić z wczorajszych wspomnień jak najwięcej tego co miłe i przyjemne, schować na szalenie złą i czarną godzinę, by potem cieszyć się i przeżywać ją od nowa. Nie wspominałam chyba jeszcze jak wygląda Kordian, więc bodajże najwyższa pora. Jest młodym, siedemnastoletnim przystojnym chłopcem, typ – wrażliwiec i raczej samotnik. Mówił mi, że jestem jego jedyną przyjaciółką, nigdy nie wspominał o kolegach. Ma błękitne i marzące oczy, oraz śmieszne i  idealne do czochrania blond włosy. Jest wyższy ode mnie o jakieś dziesięć centymetrów.  Oj zaczyna się robić ciemno, a ja jeszcze dziś nie biegałam! Ostatnimi czasy zauważyła, że strasznie przybrałam na wadze. Tata i Zocha pewnie późno wrócą, jak zazwyczaj. Pobiegam parę kilometrów, o i nie zjem kolacji, wtedy na pewno wrócę do dawnej formy. „Chciałbym rozeznać się w sobie, póki nie będzie za późno”. A któżby nie chciał.

          - Powiedz mi Łusiu, kiedy minął cudny maj? Kiedy, bo nie potrafię doliczyć się dni ani godzin. 

          - Sa­mot­nym jest się wte­dy, gdy ma się czas. Teraz, kiedy jesteśmy już we dwoje i czas płynie rwącą rzeką, nie potrafimy go zatrzymać. Jesteśmy zakładnikami czasu, ufając mu, że kiedyś pozwoli pooddychać nam świeżym powietrzem. Lecz czy to jest złe? Lepiej biec niż stać bezczynnie w miejscu.

          Głęboko westchnął i zapadło głuche milczenie na dłuższą chwilę, na chwilę refleksji i przemyśleń.

          - Poczęstujesz się truskawką? Są niemal tak słodkie jak ty.

          - Wystarczy mi już tej słodycz, którą w sobie posiadam. Idziemy do kina? Nam ochotę na jakiś trzymający w napięciu thriller.

          - Teraz w takie piękne popołudnie? Nie możemy powygrzewać się na słoneczku?

          - Wspominałam już, że nie lubię słońca? Nie? To teraz wiesz.

          - Serio? Nigdy nie zrozumiem kobiet… Autobus mamy za ponad półgodziny.

          - To chodźmy pieszo, ty powygrzewasz się na słoneczku, a ja spalę zjedzone truskawki.

          - Ponad dwa kilometry? I tak ogółem przecież nie jadłaś?! Chcesz?

          - Fakt nie jadłam, ale spalę za ciebie bo sporo ich masz w koszyczku. Idziemy?

          - Yhy, idziemy.

          22.06.11

          Strach do­daje no­gom skrzydeł. Może to dlatego pędziłem na pomoc Łucji przedzierając się przez tłum gapiów. Na końcowo rocznym apelu, jak co roku, w maleńkiej sali gnieżdżą się uczniowie. Zawsze panuje tam straszny tłok, a co za tym idzie straszny zaduch. Wcale nie dziwię się, że mojej Jaśmince zrobiło się słabo. Choć skłonny jestem do przekonania, że to przez to, że się odchudza. Nie dość, że jest bardzo szczupła, to ona na dodatek, biega i intensywnie ćwiczy. Co więcej nie daje się przekonać do tego, aby to zaprzestać. Tak strasznie się o nią boję. Myślę, że to nie początki jakiejś choroby. Nie chcę tak nawet myśleć. Nie znajduję słów by opisać jak się balem w tamtej chwili, na szczęście to było tylko omdlenie. Muszę pomyśleć jaśniej i przejrzyściej. Na tym krótkim skrawku kartki zakończę dzisiejszą wypowiedź. Je­dyną rzeczą, której po­win­niśmy się bać, jest strach. 

           

          22.06.11

          Napędziłam niezłego strach Kordianowi, bo ojciec nie przejął się tym w ogóle. Naprawdę mi go szkoda, bo nie chcę by przeze mnie cierpiał. Co tyczy się ojca, ostatnio słyszałam, jak szeptał z Zochą coś o jakimś dziecku, oby nie była w ciąży. Boże, błagam cię  niech ona odejdzie z życia mojego i ojca. Niech zostawi nas w spokoju, to przez nią straciłam kontakt z tatą. Kiedyś, po śmierci mamy, nawet nieźle się dogadywaliśmy. Do czasu, kiedy pojawiła się Zosia. Zakręciła tacie w głowie i jakby wymazała uczucia związane ze mną, zastępując je swoimi, fałszywymi i nędznymi. Nie znoszę tej kobiety. Tak bardzo bym chciała, żeby mama była teraz ze mną, żeby znów mówiła łagodnie i ocierała jeszcze ciepłe łzy. Wystarczyło tylko jej jedno, spokojne spojrzenie w głąb mojej skołatanej i mocno zbitej duszy, a wszystkie bóle nieszczęścia, które ją spotkały odchodziły jak ręką odjąć. 
          Pamiętam jej aksamitne włosy, zapach jej owocowych perfum. Tak mocno kochała ojca, poświęciła swoją karierę dla rodziny, dla mnie i dla niego. A ojciec, kiedy tylko jako tako pozbierał się po jej śmierci, poznał Zochę i sprowadził ją do domu. Zapomniał o mnie, o swojej małej córeczce, która tak bardzo potrzebowała jego miłości i pocieszenia. Oboje są siebie warci. Miałam zły dzień. Tydzień.  Miesiąc. Rok. Życie. Cho­lera jasna. Mamusiu przytul mnie. Życie jest po pros­tu złym kwadransem złożonym z uroczych sekund. 

          - Więc mówisz, że wyjeżdżasz, na cały miesiąc wakacji?

          - Tak Łusiu, moja starsza siostra mieszka we Włoszech i zaprosiła nas na ślub, oraz chciała się z nami spotkać i spędzić choć chwilę, do Polski przyjedzie pewnie dopiero na święta. Chciałem jechać tylko na ślub, ale rodzina powiedziała, że to niemożliwe. Nie zostawią mnie samego, na trzy tygodnie w Polsce. I tak wrócę wcześniej.

          - Oni mają rację Kordian. Jak ty sobie sam poradzisz hę? Zabieraj tyłek i wyjeżdżaj do Włoch!

          - To może pojedziesz ze mną? Tak byłoby najlepiej…

          - Jasne, poza tym ślub twojej siostry to ważne wydarzenie. Nie spotkasz się z nią prze tak długi czas, czy nie tęsknisz za nią choć odrobinę?

          - Umiejętnie mną manipulujesz wiesz. Może masz rację, ale piszemy do siebie codziennie.

          - Będziesz tak zajęty zwiedzaniem, oglądaniem, emocje będą się kumulować w twoim ciele, a ja wolę byś każdą chwilę przeżył na swój sposób. Opowiesz mi wszystko po powrocie. Żadne maile, czy nawet rozmowy telefoniczne nie oddadzą klimatu twoich opowieści mówionych na żywo. Poza tym rozmowy telefoniczne, ze mną wyniosą cię majątek. Już nie mogę się doczekać momentu kiedy opowiesz mi wszystko ze szczegółami.

          - I tak będę pisał.

          - To się jeszcze zobaczy.

           

           

           

           05.07.11

          Upłynął pierwszy tydzień mojego pobytu we Włoszech. Skłamię, mówiąc, że żałuję przyjazdu tutaj. Rzym jest przepięknym miastem. Gdzieniegdzie można jeszcze dostrzec jego starożytność. Choć przebywam w tak urokliwym miejscu, tęsknię na moją Łucją Jaśminą. Pisałem do niej, odpisała, dzwoniłem, odebrała, ale to nie kontakt fizyczny. Nie mogę spojrzeć w jej pięknie tajemnicze oczęta, nie mogę podziwiać wiatru, który tarmosi jej włosy. Stoję rozdarty, pośród rodziny i przyjaźni. Młot a kowadło. Każdy ruch, jest tym nienajlepszym. Miło było spotkać się z siostrzyczką Elą, ale po ślubie najchętniej zbierał bym manatki i czym prędzej wracał do Polski. Niemożliwe stanie się możliwym jeśli tego chcemy. Pomiędzy jednym a drugim stoi moja rodzina.

          - Paweł, jak to wylali cię z pracy?!

          - Normalnie Zosiu porozmawiamy w domciu koteczku.

          - Jesteś pijany? Nie no jeszcze tego brakowało!

          - Kto mówił, że jestem pijany! Ubzdurałaś sobie coś Zocha.

          - Nie nazywaj mnie tak i natychmiast wracaj do domu!

          - Już już słoneczko, już pędzę.

                          Wypił jedno piwo, drugie, trzecie, zmieszał z innymi alkoholami. Ponura i ciemna noc, taka ciepła i letnie była piękna. Gwiazdy puszczały oko do dzieci śpiewając ich kołysanki na dobranoc.  A gdzieś na mało ruchliwej drodze, gdzieś ktoś wpadł prościusieńko na rozłożysty, stary dąb i wyzionął tam ducha. Gorzki deszcz spadł z nieba. Zapłakało niebo, bo już znało dalszy ciąg tej historii. 

          10.07.11

          Wykopali mu pieczarę, zamknęli w zbitych deskach, ubrali w srebrnoszary garnitur. Tatusiu śpisz? Odpowiedź, obudź się! Boję się tatusiu, pomóż przezwyciężyć mi strach. Odpowiesz? Szkoda.  Zocha powiedziała, że musi wyjechać na kilka dni i zostawia mnie samą, na trzy bądź cztery dni. Zupełnie samiutką. Boże, prosiłam, byś zabrał ją, nie tatusia. Boże wiesz, że jesteś niesprawiedliwy? Ale czy przez to skuteczny? Nie pamiętam kiedy coś jadłam, jedzenie mnie obrzydza. Trochę mi słabo i jestem śpiąca. Położę się już i obym się nie obudziła. A jeśli się obudzę pomogę sobie zasnąć.

           Łucjo Jaśmino!

          Już po ślubie mojej siostry. Powiedziała mi, że wiem jak bardzo mi zależy na tym by wrócić do Polski i przekonała rodziców, by mnie puścili. Już jutro z samego rana wpadnę do ciebie. Do zobaczenia najmilsza.

                                                                                                                                                                                      Kordian

          Wpadł do mieszkania Łucji jak grom. Strasznie chciał ją zobaczyć, ale nie w taki stanie jaki zastał. Zobaczył ja leżącą wśród różnych tabletek. Już z ledwością łapała oddech. Mimowolnie łzy napłynęły mu do oczu. Uklęknął obok i ujął jej dłoń delikatną jak płatki jaśminu.

          - Kordianie idę, już mnie nie zawrócisz. Idę do mamusi i tatusia.

          - Łucjo, bredzisz, nic się nie stało, wzięłaś kilka tabletek pojedziemy do szpitala – łzy płynęły jak potok. Zadzwonię do twojego taty, zaraz tu będzie.

          - On zginął w wypadku przed trzema dniami, nie pisałam, bo nie chciał cię martwić – powieki mimowolnie opadły.

          - Nie możesz mnie zostawić, ukochana, nie odchodź. Nie zostawiaj mi złudne nadziei, że kiedyś się spotkamy.

          - To moja i twój nadzieja, pozwoli uczynić nam cuda. Opowiesz mi wszystko o Włoszech i ślubie twojej siostry. Będziesz rozmawiał ze mną pod Jaśminami.

          - Boję się.

          - Jestem tu?

          - Jeszcze jesteś.

          - Zawszę tu będę, nie bój się.

          Promyk słońca na chwilkę wkradł się do pomieszczenia i zaraz potem znikł.

          - Do zobaczenia, urodzona o wschodzie słońca.

                           

          15.07.12

                          To już cały rok, powiedz Łucjo jak szybko on minął. Starałem się nie rozpaczać, ale nie do końca mogłem, chyba to rozumiesz. Wiem, że jeszcze kiedyś się zobaczymy, może jutro, może dziś, a może za lat pięćdziesiąt. Będę czekał najmilsza. Najukochańsza, ty też poczekasz.

    • Kontakty

      • Zespół Szkolno-Przedszkolny w Poświętnem
      • tel/fax:(25) 752 03 63
      • Cygów ul. Szkolna 20 05-326 Poświętne Poland
      • poniedziałek - piątek 7:30 - 15:30
      • Dyrektor - Agnieszka Pasieczna Wicedyrektor - Katarzyna Jackiewicz
      • email: sekretariat@zspposwietne.edu.pl.
      • administrator strony: i_gorecka@wp.pl
    • Logowanie