Akcja powieści zagęszcza się. Niedługo wszystkie tajemnice wyjdą na jaw. Tymczasem Lili stara się nie myśleć o nieznajomym chłopcu, jednak przypadek wciąż stawia Bokę na jej drodze. Jak ułożą się ich relacje? Czy Feri Acz przyjmie to ze spokojem? Co wydarzy się Nocą w Ogrodzie Botanicznym podczas tajnego spotkania Czerwonych Koszul? Odpowiedź czeka na Was w czwartym rozdziale "Tajemnicy Placu Broni".
Zachęcam do lektury
pani Maria Kominek
Rozdział IV
Ciężar
- …A na zachodzie polski leży Poznań, a na Północy Kołobrzeg…
Ledwo słyszałam słowa Lisy. Starała się za wszelką cenę wbić mi do głowy wszystkie możliwe miasta w Polsce, ale… jak się okazuje na próżno. Ja przecież nie umiem jej słuchać! To za trudne! Moje myśli wędrowały wokół Janosza… wydawał się inny niż wszyscy chłopcy. Nie taki roztrzepany i zabiegany. Roztropny, poważny, przyjacielski… taki jakby dobry przyjaciel. Teraz tylko nie mogę powiedzieć nic o tym spotkaniu Aczowi. Chyba by ze złości wyrwał drzewo z korzeniami. Jednak z drugiej strony… fajnie byłoby, gdyby faktycznie to zrobił!
Uśmiechnęłam się, ostrożnie wyglądając przez okno w pokoju przyjaciółki.
- Halo! Centrala do Lili! Słyszysz mnie? – nagle coś mi machnęło przed nosem.
Była to ręka Lisy.
- Co? A tak słyszę… - i znów zaczęłam wyglądać przez okno.
- Słuchaj jutro ma być klasówka z geografii, pamiętasz?
- Tak jasne… - odpowiedziałam bez namysłu.
To co mówiła, trochę mnie drażniło. Nie mogła przez chwilę przestać? Ja próbuję myśleć…
- Ty przypadkiem nie masz gorączki? – Lisa położyła mi rękę na czole.
- Oczywicie, że nie! – z impetem zabrałam rękę dziewczyny z czoła. – Poprostu poznałam dziś nowego znajomego i chciałabym wiedzieć o nim coś więcej niż tylko tyle, jak ma na imię i...
Ugryzłam się w język. Lisa wie, że jestem członkinią Czerwonych Koszul, więc nawet ona nie może wiedzieć o Boce. Jednak ona nie zauważyła mojego wahania. Zaśmiała się tylko głośno. Popatrzyłam na nią nieco zła.
- Co cię tak śmieszy?
Ona tylko zakryła dłońmi usta, żeby stłumić śmiech.
- Ale musisz przyznać, że dokładnie tak samo było, kiedy poznałaś Acza, nie?
- Zwariowałaś?! Oczywiście, że nie jest tak samo? Dlaczego miałoby być tak samo? Przecież z Aczem było inaczej niż z nim.
- Ale czy na pewno?
- Na pewno! A teraz do nauki marsz! – podniosłam jedną z książek aż na wysokość twarzy i udałam, że czytam.
Może i ma rację, ale to niemożliwe. Feriego poznałam przypadkiem. Fakt, to się zgadza, ale on jest zupełnie inny od mojego chłopaka. Całkowicie! Ale nawet jesli tak by miało być, to nie będę się głodzić (nie miałam nawet najmniejszej ochoty na jakiekolwiek jedzenie) i ciągle chodzić w to samo miejsce ,gdzie go spotkałam w nadziei, że znów go tam spotkam. Może będę o nim dużo myśleć, ale nie będę tak się w to rozmyślanie angażować! Teraz chyba wypada opisać całą sytuację z niebieskim domem... eh trudno.
Tata wysłał mnie do krawca, żebym oddała jego garnitur, bo jak twierdził, ,,przyda się mu odświeżenie”. Dom krawca znajdował się dosyć blisko, jednak ja myślałam, ze minęły wieki zanim tam doszłam. Po oddaniu ubrania wyszłam od krawca z kartką dla ojca, kiedy ma go odebrać. No i wtedy zobaczyłam Acza. Jako, że było ciemno i na ulicy były latarnie, nie widziałam go dokładnie, ale i tak wywarł na mnie duże wrażenie. Stał oparty o płot ze zwieszoną głową tak, że oczy zasłaniały mu czarne włosy. Od razu w oczy rzucała się jego czerwona koszula. Na początku chciałam go po prostu wyminąć i udawać, że go nie widzę, jednak coś ciągnęło mnie do nieznajomego. Może stety, albo niestety (sama juz nie wiem) zaczepił mnie. Na początku rozmowa jako tako szła, ale później, gdy okazało się, że lubimy te same rzeczy, rozmowa przybrała zaskakujące tępo. Jedno chciało prześcignąć drugie w słowie.
Później musiałam niestety iść. W drodze do domu uświadomiłam sobie, że nie zapytałam go o adres lub o to, gdzie możemy się spotkać. Wróciłam więc pod dom krawca, jednak chłopaka już tam nie było.
Po paru dniach bezsenności, głodu i roztargnienia udało mi się go spotkać na ulicy i cóż... potem jako tak wyszło, że zaczęliśmy coraz częściej się spotykać. Po paru dniach opowiedział mi o Czerwonoskórych. Od razu chciałam do niech należeć. I tak się stało. Potem gdy zostałam mianowana jednym z kapitanów zapytał mnie czy nie będę jego dziewczyną. No i co miałam zrobić? Po prostu się zgodziłam.
- Tak a ja jestem księżną! – zaśmiała się głośno Lisa.
- Eh... a uważaj sobie, co tam chcesz. Mnie to nie obchodzi.
----------- Później –-----------
- Niech sobie myśli, co tam chce. Nie będę na to zwracać uwagi i tyle – mówiłam sama do siebie, idąc do domu.
A poza tym przestałam już myśleć o Boce. Chyba... a z resztą sama już nie wiem!
------------- W domu –----------------
- Takie jest życie córeczko. Serce nie sługa, nie zrobi tego, czego ty chcesz – mama w kółko powtarzała mi tę samą śpiewkę.
Tak. Powiedziałam jej o wszystkim, co się dziś zdarzyło. No... prócz faktu ucieczki przed Aczem.
- Wiem. Znam to na pamięć. Ale dlaczego tak jest? Albo dlaczego musi być? – przycisnęłam do piersi czerwoną chustkę.
- No widzisz.. tak zawsze było, jest i będzie. Nikt jeszcze tego nie wyjaśnił. To nadal ludzka tajemnica.
Westchnęłam i smutno pokiwałam głową.
Po rozmowie z mamą postanowiłam iść do Ogrodu Botanicznego. Przejdę się, pooddycham świeżym powietrzem i pomyślę o wszystkim na spokojnie. Jednak gdy doszłam do bramy ogrodu, w oddali zobaczyłam wątłe światło bijące z wysepki. Strażnik nigdy tam nie zagląda... to na pewno Czerwonoskórzy! Żaden z nich nie powiedział mi o zebraniu! A nawet Acz! Wtedy poczułam delikatne ukłucie w serce. Nie daruje im tego. Napełniona nową falą energi wspięłam się po furtce i już byłam w ogrodzie. Przez pewien czas biegłam jak szalona w stronę wysepki, jednak po chwili zwolniłam. Niech myślą, że mnie to nic nie obchodzi. Wtedy usłyszałam czyjeś kroki. Od razu położyłam się na ziemi i prawie przestałam oddychać.
- Dzisiaj była kolej Adama! On powinien teraz prowadzić patrol ogrodu.
- Tak to fakt... ale czy my mamy na to jakiś wpływ?
Poczułam ogromną ulgę. To tylko jedni z Czerwonych Koszul. Jednak nie powinni mnie widzieć. Czołgając się cicho, ruszyłam dalej. Ale już po chwili natrafiłam na coś głową. Myślałam, że to kamień, ale po chwili to coś jęknęło.
Po chwili ośmieliłam się podnieść oczy w górę. Zobaczyłam wtedy duże, zielone oczy.
- Lili? – usłyszałam znajomy głos.
Chyba w tym momencie zaczęłam się czerwienić. Jak dobrze, że jest noc!
- Tak Janie... – ledwo przeszło mi to przez gardło.
- Boka co jest? Czemu stanąłeś? – za chłopakiem rozległ się niespokojny głos.
- ,, No nie! Jest jeszcze gorzej! Czemu nie może być sam?” – pomyślałam z rozpaczą.
- Co ty tu robisz? – spytał brunet.
- Ja... – musiałam coś wymyślić – jestem na spacerze...
- Na spacerze? Czołgając się? I o tej porze? – zapytał z niedowierzaniem.
- Tak. Wtedy jest tu tak spokojnie i w ogóle... a czołgam się po to, żeby strażnik mnie nie zobaczył – mój głos powoli zachrypł.
Ku mojemu zdziwieniu Jan mi uwierzył.
- Skoro tak mówisz... musi to być prawda – uśmiechnął się przyjaźnie.
- Boka rusz się! – znów usłyszałam czyjś głos.
- Chwileczkę! – syknął brunet – Rozmawiam!
Wtedy rozległ się cichy chichot.
- Gadasz z trawą? – tym razem rozległ się bardziej dziecięcy głos.
- Z przyjaciółką, jeśli musisz wiedzieć Nemeczeku.
No i wtedy znów rozległy się czyjeś kroki. Bez namysłu Boka razem ze swoimi towarzyszami poderwali się i zaczęli biec. Zrobiłam to samo co oni. Nie wiem, jak długo biegliśmy i gdzie, ale w końcu znaleźliśmy się w jakichś ruinach. Na razie nie myślałam zbytnio, gdzie jesteśmy, ale teraz przynajmniej mogłam dokładniej przyjrzeć się towarzyszom Boki. Żadnego nie znałam. Jeden był wysoki, szczupły, z czarnymi włosami... zdawało mi się, że już wcześniej go widziałam. Nie na placu oczywiście tylko gdzieś indziej. Drugiego jednak nie rozpoznawałam w ogóle. Był mały i szczupły. Miał niebieskie oczy, krótkie blond włosy i dziecięcą twarz.
- Czyli mówiłeś prawdę... – odezwał się do Jana nieśmiało blondyn.
- A dlaczego miałbym kłamać?
- Nie wiem... – spuścił smutno głowę.
Po chwili ciszy Boka chrząknął i podchodząc do mnie, powiedział.
- Chłopaki to Lili. Lili, ten blondyn to Nemeczek a drugi to Czonakosz – znam go!
O ile się nie mylę, widywałam go z Kolanyem. Mówił mi o nim czasami...
- Boka patrz! – powiedział szatyn i wskazał coś na ziemi.
Była to siekierka oblepiona srebrnym papierem. To tomahawk Czerwonoskórych! Nieopodal jest ich więcej... dokładnie jeszcze siedem.
Po chwili chłopcy znaleźli resztę. Już wiedziałam, gdzie już jesteśmy. W składzie broni... kompletnie o nim zapomniłam.
- Może należy zabrać te toporki? – powiedział Czonakosz.
- Nie. To byłby rabunek. A poza tym nie należy tracić cennego czasu. Wyjdźmy już na zewnątrz i choćmy na wyspę. Nie chcę, żeby nikogo nie było, gdy dojdziemy na wyspę.
Nagle zaczęli rozrzucać toporki po ziemi. Chciałam coś zrobić, ale wiedziałam, że jeśli to zrobię, zaczną coś podejrzewać. Patrzyłam osłupiała na to, co robią.
- Niech to się wreszcie skończy! – pomyślałam.
Gdy w końcu skończyli, wyszliśmy na zewnątrz. Wtedy Boka wyjął jakąś paczkę, odwinął ją i wyciągnął lornetkę.
- Widzę ich... – szepnął, wskazując na wysepkę.
Biło od niej małe, wątłe światło, które się poruszało. Wyglądało na to, że mają latarnie. Wszyscy ruszyli naprzód, ale ja z pewną niepewnością wciąż stałam. Wtedy Boka odwrócił się do mnie.
- Idziesz z nami czy wracasz do domu?
- Ja... – chciałam już wracać, ale ciekawiło mnie co to za kartka. – Idę z wami.
Ruszyłam szybkim krokiem za chłopcami. Z każdym krokiem robiło mi się coraz ciężej na sercu. Z jednej strony nie chciałam zdradzić Czerwonych koszul (jeszcze bardziej) a z drugiej było mi trochę wstyd, że nie powiedziałm Boce, że jestem Czerwonoskórą. Nagle brunet powiedział.
- Chyba się do czegoś przygotowują... Boże! Ten co niesie latarnię to...
- Kto taki? – wyrwało mi się przez przypadek.
Wtedy światło znikło gdzieś dalej. Boka odjął lornetkę od oczu.
- Nie wiem... nie widziałem go dokładnie...
- Ktoś z naszych? – zapytał Nemeczek.
- Chyba tak, lecz nie jestem pewien...
Czonakosz wraz z Nemeczkiem zaczęli zgadywać, kto to mógł być, jednak Jan przerwał im. Idąc dalej na czworaka, dotarliśmy do jeziora. Wstaliśmy. Boka zaczął wydawać rozkazy.
- Tutaj gdzieś musi być łódka. Czonakosz. Ty i Nemeczek idźcie na prawo, a ja wraz z Lili pójdę na lewo. Na pewno któreś z nas znajdzie łódkę a która z grup to zrobi, niech zostanie i czeka na resztę.
I rozdzieliliśmy się. Kiedy tak szliśmy, żadne z nas nie odzwywało się do siebie. Nie wiem jak Jan, ale ja starałam się na niego nie patrzeć. Nagle chłopak krzyknął.
- Znalazłem! – w tym momencie odruchowo zasłoniłam mu usta ręką.
- Ciszej...
Kiedy zabrałam rękę z jego ust on uśmiechnął się dziwnie... tak jakby na to liczył. Już miałam się do niego odezwać, ale wtedy przybył Nemeczek wraz z Czonakoszem. Brunet ma szczęście i tyle. Wtedy Boka pochylił się nad wodą i nasłuchiwał.
- Są nadal na wyspie. Słyszę ich rozmowy...
- Czy wsiadamy do łódki?
- Nie tutaj. Trzeba przeciągnąć ją na brzeg po przeciwnej stronie wyspy. Tutaj most jest za blisko. Bo jeśli nas zobaczą będziemy mieli więcej czasu na ucieczkę – nie wiem czemu, ale ta odpowiedź po prostu mi się wyrwała.
Chłopcy spojrzeli na mnie nieco osłupiali. Poczułam, że się nieco rumienie.
- Lili ma rację – powiedział Jan.
Teraz oblała mnie fala gorąca. Za co ja tu jestem co?...
*Wygląd bohatera został wymyślony, gdyż książka ,,Chłopcy z Placu Broni’’ nie zawiera informacji o wyglądzie Kolany’ego.