UWAGA: JEST JUŻ DRUGI ROZDZIAŁ!
„Tajemnica Placu Broni” autorstwa Małgosi Orych z klasy szóstej
Nowa powieść w odcinkach
Powieści w odcinkach były bardzo popularne ponad 100 lat temu. Pisarz publikował kolejne części w gazecie. Pisał na bieżąco. Często rozdziały kończyły się w sposób niespodziewany. Czytelnik nie wiedział, co będzie dalej i…kupował kolejną gazetę. Dziś ta praktyka znana jest nam z seriali.
Do tradycji postanowiła wrócić uczennica klasy szóstej, Małgosia Orych, nasza początkująca pisarka. Od dziś będzie tworzyć dla Was nową wersję „Chłopców z Placu Broni”. Tym razem pojawią się w niej jednak dziewczęta. Pierwszy rozdział jest już gotowy. Poznajcie nowych bohaterów i tych starszych, w nowym wydaniu.
Pani Maria Kominek
Tajemnica Placu Broni
Rozdział I
„Początek spisku?”
Był spokojny, słoneczny i cichy dzień… Tak. To poniedziałek. Słońce wręcz zapraszało do zabawy… A ja muszę siedzieć w szkole i słuchać pani Jonshon, mojej nauczycielki geografii. O ile dobrze zrozumiałam, uczymy się o miastach w Polsce.
- Lili, gdzie leży Poznań? – usłyszałam zniecierpliwiony głos nauczycielki.
Poczułam się jak dopiero wyrwana ze snu. Zaczerwieniłam się i powoli wstałam. Wbiłam wzrok w szarawą, pękniętą płytkę na podłodze.
- Poznań?... – wyjąkałam.
Lisa, moja koleżanka z ławki delikatnie trąciła mnie łokciem.
- Północny- zachód… - szepnęła prawie bezgłośnie.
Kobieta spojrzała na Lisę.
- Liso Simon proszę nie podpowiadać!
- Poznań leży na… północnym-zachodzie Polski?
Powiedziałam już, ledwo łapiąc oddech. Nauczycielka z niechęcią pokiwała głową.
- Siadaj – powiedziała, odwracając się do tablicy.
Opadłam nieprzytomnie na krzesło, ciężko oddychając.
- I co byś beze mnie zrobiła w tej szkole? – zaśmiała się Lisa.
- Umarłabym… Na zawał serca… - odpowiedziałam cicho z lekkim uśmiechem.
Spojrzałam z nadzieją na stary zegar w rogu klasy. Nie! Chyba mi się to przewidziało! Dopiero pięć po piętnastej? Jeszcze pięć minut muszę wysłuchiwać tych wszystkich miast i tych… Uciekło mi słowo… Kierunków. E tam, jakoś przeżyję.
Te pięć minut było jednak jak wieczność w towarzystwie głodnego lwa. A gdy wreszcie zadzwonił upragniony, wyczekiwany z taką nadzieją przez wszystkie dziewczyny w szkole (tak uczę się w szkole dla dziewcząt) dzwonek, spakowałam się tak szybko, jak mogłam i wyskoczyłam z klasy jak strzała. Spodziewałam się przed szkołą mojego chłopaka. Ale kto wie, czy nie odechciało mu się po mnie przychodzić?
Chodzimy ze sobą dopiero od dwóch miesięcy i cóż… Szczerze mówiąc, za dobrze go jeszcze nie poznałam. Tak wiem. Dziwne. Ale co ja poradzę, że jest taki uroczy? Już go widziałam. Dzisiaj rano. Wychodziłam właśnie z domu a wpadł na mnie w pełnym pędzie. Kiedy zorientował się, że to ja, dysząc, poinformował mnie, że dziś w Ogrodzie Botanicznym odbędzie się zebranie Czerwonoskórych. Ale tak mu się spieszyło, że nie raczył mi powiedzieć, o której dokładnie godzinie.
Nietrudno było się domyślić, że musiał iść wcześniej do szkoły, a mój Śpiący Królewicz (jak od czasu do czasu go nazywam) zaspał. Ale gdy wychodziłam z koleżanką ze szkoły, na chwilę o nim zapomniałam. Rozmawiałam z nią o dzisiejszej lekcji. Niedużo zapamiętałam, więc ktoś musi mi pomóc w nauce. Przez nieuwagę wpadłam na kogoś.
- Moja droga i niezdarna Lili Kovacs... Czy naprawdę musisz codziennie na mnie wpadać? – zaśmiał się ironicznie i pocałował mnie delikatnie w policzek.
Tak. To był mój chłopak. Feri Acz.
- Haha – udałam śmiech i zaczęłam uwalniać się z jego mocnego uścisku. – Po pierwsze to ty na mnie rano wpadłeś a po drugie, kiedy ma odbyć się zebranie?
- Nie mówiłem ci? – zaskoczyłam go tym pytaniem.
Pokręciłam głową.
- O siedemnstej. Najpewniej potrwa do dziewietnastej, bo mamy omówić parę ważnych spraw.
- Yhm...
Dzisiaj o szesnastej moi rodzice wychodzą do kina czy na kolacje, a ja mam zostać z siedmioletnim bratem.
- A... nie można tego przesunąć na jutro? Dzisiaj nie mogę... Wiesz rodzice wychodzą... Młodszy brat i...-spuściłam smutno głowę. Poczułam, jak chłopak kładzie mi rękę na ramieniu.
- Jeśli raz cię nie będzie, to nic się nie stanie... Ziemia przecież nie zostanie wysadzona! A chłopakom... Jakoś to wytłumaczę.
Uśmiechnęłam się do niego i przytuliłam Acza mocno do siebie.
- Za to cię właśnie pokochałam... – szepnęłam i pocałowałam go.
- Nieco później –
Feri Acz trzymając kurczowo moją rękę, odprowadził mnie do domu. Kiedy już byłam pod domem pożegnałam się z nim i już miałam otworzyć drzwi, ale zatrzymał mnie.
- O mały włos bym zapomniał o najważniejszym!
Uśmiechnęłam się wtedy szeroko. Myślałam, że coś dla mnie przygotował. Prezent czy coś innego, ale bardzo sie pomyliłam...
- Musisz na jutro narysować mi plan Placu Broni.
Popatrzyłam na niego jak na wariata.
- Po co? Nigdy cię te „tereny” nie interesowały. A raczej odpychały.
Wywrócił zły oczami.
- To prawda, ale... Teraz mi się to wszystko odwidziało. Chcę razem z chłopakami przejąć plac a chyba musimy ustalić jakiś plan działania prawda?
- Przejąć?! – oczy wyszły mi z orbit na tę wiadomość.
- Jutro opowiem ci o przebiegu zebrania... – powiedział to tak, jakby mnie w ogóle nie słyszał.
Puścił moja rękę, pognał do wyłaniających się zza zakrętu braci Pastorów. Przez chwilę patrzyłam osłupiała na oddalających się chłopców. Ale oni... Co?... Nie podoba mi się pomysł Acza, ale czy mogę odmówić? Oczywiście, że nie! On na mnie liczy. To jakby taka marchewka. A kijem jest to, że Czerwone Koszule mogą mnie wyrzucić. Mogą pomyśleć, że chcę ich zdradzić. Tyle różnych spraw na głowie... Eh... Muszę jakoś z tym żyć i tyle. Westchnęłam i powoli otwierając drzwi, wkroczyłam do mieszkania. A tam przy stole czekał na mnie najokropniejszy potwór na świecie. Mój brat Eszter. Skoczył na mnie i przewrócił na podłogę.
- Masz już pomysł, co będziemy robić, jak rodzice wyjdą?
- Tak! Ja odrobię lekcje a ty się pobawisz sam. A jak nie, to do łóżka i spać!
Rozdział 2
„Problemy”
Godzina osiemnasta. Mój brat już zasnął (pod groźbą nieprzeczytania mu bajki na dobranoc). A moi rodzice właśnie wrócili. Bez namysłu zawiązałam sobie na szyi czerwoną chustkę. To chyba najcenniejsza rzecz jaką posiadam... Wzięłam z pokoju plan, który rysowałam przez parę godzin. Założyłam na siebie brązową kurtkę i wybiegając z domu, zawołałam:
- Już odrobiłam lekcje! Idę do Ferenca! – tak przedstawiałam rodzicom Feriego.
Pędząc jak oszalała przez ulicę, zatrzymałam się na chwilę przed dużym, niebieskim domem. Lubię na niego patrzeć. Tam po raz pierwszy spotkałam Acza... Ale to opowieść nie na miejscu. Później sobie ją przypomnę. Znów zaczęłam biec przed siebie. Po paru chwilach byłam już przy furtce do Ogrodu Botanicznego.
- Po co oni robią takie wysokie furtki? – sapnęłam, z trudem wspinając się po jednej z nich.
Już myślałam, że wszystko pójdzie gładko, ale gdy byłam po drugiej stronie ogrodzenia, z impetem spadłam na ziemię. Szybko zwinęłam na powrót papier w rulon i pędząc na oślep w stronę wysepki, co chwila przewracałam się o kamienie lub gałęzie. Po paru bolesnych upadkach dotarłam do mostu, gdzie stały straże.
- Czerwone Koszule... to wojownicy nad... wojownikami... – wydyszałam do Adama, który ze śmiechem mi się przyglądał.
- Możesz przejć. Ale następnym razem nie spóźniaj się i nie wpadaj w wilcze doły – wyszczerzył do mnie zęby.
- Ty mnie już nie pouczaj! Wczoraj sam wpadłeś do dołu i byłeś cały w błocie, szeregowy!
Śmiejąc się głośno, przebiegłam koło straży i wpadłam na polanę, gdzie odbywało się zebranie. Okropnie dysząc, zasalutowałam i wręczyłam Aczowi ocalały (na szczęście) plan.
- Oto plan Placu... uff... Broni... – opadłam zmęczona na pobliski kamień.
- Dobrze. Akurat mieliśmy zaczynać planowanie.
Jeden z chłopaków podał mu młotek i parę gwoździ. Po paru minutach męczenia się z nierówną powierzchnią drzewa plan wisiał. Krzywo, ale jednak... Generał zabierał się właśnie za swoja „przemowę” , kiedy troje chłopców wstało.
- Niestety musimy już iść.. – szepnął jeden nieśmiało.
- A to dlaczego? – zapytałam.
- Mama kazała nam…
Feri Acz dał znak, żeby zamilkli.
- Idźcie. Ale jeszcze jeden taki numer…
Oni uśmiechnęli się pobłażliwie i zaczęli opuszczać polanę. Zostało nas czworo. Generał tylko pokręcił głową, zamruczał coś pod nosem i kazał reszcie już iść.
- Tyle pracy nad tym planem, gnanie na oślep przez pięć ulic… Na marne?! – krzyknęłam wściekła i oparłam się o jakieś drzewo.
Chłopak usiadł obok mnie i objął ramieniem.
- Czy ja wiem? – zapytał, bawiąc się jakimś liściem w moich włosach – Możemy sobie spokojnie porozmawiać i w ogóle…
- Nuda… Zawsze tylko rozmowa i to szybka. Bo zawsze się gdzieś spieszysz, jakby cię dzicy gonili.
Spojrzał na mnie zdumiony.
- Ale teraz mam czas…
- Może… Jednak o czym chcesz rozmawiać? Pewnie o Placu Broni hę?
- Właściwie…
- Nie mógłbyś na chwilę o tym pomyśle zapomnieć? Mówiłam ci dzisiaj, że on mi się nie za bardzo podoba.
Wtedy on wstał i bez słowa zaczął odczepiać kawał papieru od drzewa.
- Acz, słuchasz mnie? – zapytałam, patrząc na niego wściekle.
On ku mojemu zdziwieniu odwrócił się do mnie z kamienną twarzą.
- Słucham. Wiesz, że zawsze to robię. Jednak ty teraz także mnie posłuchaj. Bardzo uważnie: Jak mówię, że chcę mieć Plac Broni na własność, to będę go miał! – wrzasnął, podchodząc do mnie blisko.
Myślałam, że ze strachu wdrapię się na jedno z drzew. Nigdy nie podnosił głosu. A jeśli już, to nigdy nie na mnie… Patrzyłam, jak mruczy coś pod nosem i wściekle zdejmuje papier, wstałam z kamienia i popędziłam w stronę mostu. Minęłam zdezorientowanych strażników, wspięłam się po furtce, a gdy upewniłam się, że jestem w dosyć dużej odległości od ogrodu, zwolniłam krok. Zaczęłam rozmyślać o tym wszystkim. Poczułam, jak po moim policzku płynie gorąca łza. Z impetem starłam ją. Płakać przez niego? Nigdy! Ale może… Chyba… Przekraczając próg domu, wymusiłam na swojej twarzy uśmiech.
- Wróciłaś? Zwykle razem z ojcem musimy sami po ciebie iść do Ferenca! Nie możesz się nigdy z nim rozstać… - zaśmiała się mama.
- Musiałam jeszcze… - musiałam wymyślić sensowną wymówkę – odrobić parę zadań ze szkoły!
Powiedziałam, wieszając kurtkę na wieszaku.
- Wszystko w porządku? – zapytała, zauważająć na mojej twarzy lekki smutek.
- Tak… w jak najlepszym. – skłamałam, biegnąc na górę do swojego pokoju.
- Chwileczkę! A co z kolacją?
- Nie jestem głodna! – krzyknęłam, zamykając drzwi do pokoju.
Przebrałam się w koszule nocną, wyczesałam gałązki i liście z włosów i zanurzyłam się w pościel. Chciałam już zakończyć ten dzień, zasnąć i zapomnieć… Ale jak na złość nie mogłam. Obracałam więc w palcach czerwoną chustkę z wyszytymi na niej żółtą nicią inicjałami F.A.. To prezent od Feriego. Od kiedy zaczęłam z nim chodzić, podarował mi ją i od tej pory starałam się ją zawsze nosić, ale… Teraz czuję do niej jakąś niechęć. Schowałam ją więc pod poduszkę i wtuliłam się w białą poduszkę. Acz nie był sobą ostatnio zachowywał się tak trzy dni temu. Spotkałam jednego chłopca z Placu Broni. Kolanya. Przyszedł do mojej szoły po swoją młodszą siostrę. Spotykając go, chciałam powiedzieć, żeby poprosił swoją starszą siostrę o korepetycje dla mnie. W pewnym momencie przyszedł po mnie mój chłopak, odciągnął mnie na bok i robił wyrzuty o bratanie się z „wrogiem”. Ale co korepetycje z matematyki mają do wroga? To wykroczenie jednak dało się zrozumieć (jak powiedziała mi mama). To była po prostu zwyczajna, chłopięca zazdrość. Było jeszcze parę takich sytuacji. Koło pięciu. W tym miesiącu. Dziś jednak przegiął strunę i to bardzo! Jeszcze jeden taki wybryk to ja mu pokażę! Tak! Nie będę więcej puszczać mu tego płazem o nie! Szeroko się uśmiechając, wyszłam z łóżka i schodząc na dół, poszłam do kuchni gdzie, mama zmywała naczynia a tata czytał książkę.
- Co się stało Li? – zapytał tata, skracając swoim zwyczajem moje imię.
- Zgłodniałam… - na widok zdumionych twarzy rodziców wybuchnęłam śmiechem.
--------------- Następnego dnia -----------------------
- A wtedy nastąpił pierwszy rozbiór Polski…
Wsłuchiwałam się z wielką uwagą (co także jest wielką rzadkością w moim przypadku) w słowa historyczki. Pierwszy raz od dłuższego czasu lekcje sprawiały mi niezmierną przyjemność. Udało mi się nawet dostać dobry stopień z odpowiedzi. Bez żadnych podpowiedzi! Jednak całą sielankę psuła mi myśl o końcu lekcji. Jeśli Acz będzie czekał pod szkołą, może zrobić mi jeszcze jakieś wyrzuty o moje wczorajsze zachowanie. A może wcale go nie będzie? Ale cuda nie zdarzają się codziennie, jak mawia tata. Nagle usłyszałam najmniej pożądany przeze mnie dzwonek.
- Pakuj się szybciej! Mam ci przecież pomóc w geografii. – powiedziała Lisa, widząc jak wolno się pakuję.
- Wiem… Idź już. Ja później cię dogonię. Muszę jeszcze porozmawiać z… historyczką! Tak… ciekawi mnie nawet historia Polski...
- Jak chcesz… ale pośpiesz się!
Wychodziłam jako ostatnia ze szkoły. Mój wzrok powędrował w stronę wejścia. Stał tam Feri. Na szczęście był odwrócony do mnie tyłem. Mam szansę uciec. Za szołą jest truga brama. To jedyna droga. Poruszałam się najciszej jak mogłam i po chwili zniknęłabym za budynkiem szkoły, ale…
- Lili! Zaczekaj! – dobiegł mnie chłopięcy głos.
Wtedy moje nogi przejęły nade mną kontrolę i zaczęłam biec w strone bramy. Niestety okazało się, że nie jestem taka szybka jak Feri i po chwili słyszałam jego oddech. Złapał mnie i przycisnął do ściany szkoły. Próbowałam się wyrwać, ale on trzymał mnie mocno. Nieśmiało spojrzałam w jego twarz. Chciałam wiedzieć, co wyraża, lecz nie mogłam rozpoznać, co teraz czuł. To nie wróżyło nic dobrego. Mimo wszelkich starań poczułam, że do oczu napływają mi łzy.